Żegnaj, Vincusiu....

Dzisiaj w nocy umarł mój ukochany, malutki Vincuś. Nieszczęście zaczęło się w poniedziałek, od złamanej łapki, a potem było już tylko gorzej - operacja, komplikacje, leki... Być może nie wytrzymało serce, być może swoje dołożyła padaczka, na którą od kilku lat chorował. Jedyne, o czym mogę teraz myśleć to to, że dłużej już nie cierpi, już się nie męczy. Mam w sercu wielką, ziejącą, krwawiącą dziurę. Edit: Ogromnie Wam wszystkim dziękuję za dobre słowa i Wasze komentarze. Każdy bardzo wiele dla mnie znaczy i każdy pomógł mi przetrwać te najgorsze dni. Ściskam Was bardzo, bardzo mocno. Niczego już nie zdołam zmienić. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kiedyś się jeszcze z Vincusiem spotkamy - hen, za Tęczowym Mostem, gdzie nie ma już smutku, śmierci i łez.